Ogłoszenia

Rozdziały pojawiają się nieregularnie!

niedziela, 29 września 2013

Rozdział 2

Wiecie jak to jest mieć dość całego wszechświata? To teraz sobie wyobraźcie mieć tak przez całe wakacje. Dziwne? Może i tak, ale ja byłam ekspertem od dziwności. Bo kto normalny narzekałby na życie w bogatej rodzinie czarodziejów czystej krwi z wielkimi wpływam? Ale ja naprawdę nieznosiłam swojej rodziny. Mieszkanie w wielkim domu mając trzy starsze siostry, do których każdy cię porównuje nie było dla mnie. Jakby mi tego było mało wszystkie byłyśmy takie same, blondynki o zielonych oczach. I co z tego, że co chwilę słyszałam, że jestem ładna? Co mi z tego, że miałam tyle kasy, ile chciałam? Po co mi to wszystko skoro nic mnie nie cieszyło? Nie tego chciałam. Od dziecka próbowali mnie wychować na ułożoną dziewczynę, grzeczną, spokojną, mądrą i tak dalej. Ja chciałam żyć jak każdy inny! Moje siostry miały już czystokrwistych mężów, kolejne świetne, bogate rodzinki, jak na to patrzyłam chciało mi się rzygać. A co było najlepsze w tym wszystkim? To, że podobno pochodziliśmy od samego Gryffindora! Fajnie? No nie wiem. Nie lubiłam się tym chwalić, prawie nikt nie wiedział nic o mojej rodzinie, jedynie Syriusz bo mu się przypadek wygadałam. Poprawiłam się na swoim miejscu i rozejrzałam po przedziale. Alice znowu odleciała, Peter zasnął, James i Syriusz próbowali wpuścić mu pod koszulkę myszy transmutowane ze skarpetek. Spojrzałam z rozbawieniem na Remusa, który wywrócił oczami z miną "Co za dzieciaki...". Wzruszyłam ramionami i wyjrzałam przez okno. Nagle coś zarechotało i wskoczyło mi na głowę. Rogacz i Łapa natychmiast oderwali się od śpiącego Glizdogona i popatrzyli na mnie. Uniosłam oczy próbując zobaczyć co na mnie siedzi. Ręka Blacka śmignęła nade mną i złapała czekoladową żabę.   
-Dzięki Stel.-powiedział Łapa pochłaniając żabę.
-Aha, jedynie żaby się mną interesują.-mruknęłam spoglądając za okno.
-Oj nie narzekaj, lepsza żaba niż Smarkeus.-roześmiał się Black.
Zaśmiałam się cicho. Nie lubiłam Severusa, wiecznie miał ze mną jakiś problem. Wymyślili sobie Śmierciożerców od siedmiu boleści i próbowali szpanować. Smark myślał, że tak się wybije albo ktoś go polubi. Zastanawiam się jakim cudem Evans z nim tyle wytrzymała, znałam ją, w końcu miałyśmy razem dormitorium, i zupełnie nie rozumiałam jakim cudem ktoś taki jak ona mógł lubić Snape'a.
-Może i racja.-uśmiechnęłam się do chłopaka.
-Mhmm...-usłyszałam w odpowiedzi.
Oczywiście, bardzo przewidywalne, że Syriusz już zapychał się słodyczami. Wieczne dziecko...Drzwi od przedziału były otwarte, więc wszyscy zauważyliśmy kiedy korytarzem przeszła ruda Gryfonka. James natychmiast poderwał się z miejsca i pobiegł za Lily. Zakochany Rogacz po raz szósty! Kolejny rok jak z serialu. Oj już będzie się działo...Popatrzyłam wymownie na Syriusza, który wywrócił oczami.
-Zakochaniec.-mruknął.
Peter właśnie spadł ze swojego miejsca, ale się nie obudził. Zaśmiałam się a moim śladem poszli wszyscy obecni w przedziale.
-Budzimy go?-zapytałam.
-Niedługo będziemy w Hogsmead.-dodał Remus.
Łapa uśmiechnął i kilka razy dźgnął Glizdogona różdżką.
-Mi się wydaje, że on zapadł w jakąś hibernację...Alice, możesz mu dać kopa?-zapytał Black.
-Czemu ja? To ty chcesz go obudzić.-odpowiedziała czarnowłosa.
-Echhh...zero wsparcia.-westchnął łapiąc jedną ze skarpetek, której jeszcze nie zniknął ogon i znowu transmutował ją w gryzonia.
Wpuścił mysz w nogawkę spodni Petera, który prawie natychmiast się zbudził i zaczął skakać po przedziale jak opętany. Tak, szykuje się kolejny świetny rok szkolny.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No tak, krótko i nie jest najlepiej napisane, mam nadzieję, że później będzie lepiej. Dziękuję za uwagę! :D

piątek, 27 września 2013

Rozdział 1

Na tym peronie było tyle ludzi, że ja biedna, niska szesnastolatka nie mogłam odnaleźć drzwi. Jak zwykle walnęłam czołem w filar. To boli... bardzo boli...
W końcu znalazłam ten cholerny portal... przez który przechodzenie było naprawdę fascynujące... ciekawie jest w środku... zastanawiam się jak oni robili te przejścia...
JA SIĘ TEGO KIEDYŚ DOWIEM!
It's this time... Alice wpisuje to do notatnika swoich życiowych celów. Już drugi zapisany. Pierwszy został spalony wraz z dniem przybycia listu do mojego "domu".
Ten dzień był bardzo dziwny... nie udało się mi wykraść czegoś do jedzenia ze sklepu, no i moja opiekunka musiała się za mnie tłumaczyć.
W sumie to już nie opiekunka. Dyrektorka całego sierocińca i niezła pijaczka. I jedyna osoba bliska mojemu sercu.
Tak właściwie to ukrywałam się z tym, że jestem sierotą. Nie chciałam niepotrzebnego współczucia ani niepotrzebnych pytań o moich rodziców. Mam nadzieję, że nikt się nigdy nie dowie o tym.
Z reguły byłam samotniczką, ale...
- Alice! - usłyszałam głos blondwłosego chłopaka w okularach, który był tuż za mną i pomachał mi przed twarzą.
No właśnie. ALE. A nawet pięć ALE.
Moje bycie samotniczką zaczyna się w wakacje i kończy... też w wakacje. Bo ta piątka jakoś dziwnie chciała się ze mną zaprzyjaźnić... z moim trudnym charakterem i zmiennym nastrojem bardzo trudno było reszcie wychowanków się ze mną skontaktować. Zawsze wredna, oschła, oziębła. Nic mnie nie obchodziło... zawsze miałam wszystko głęboko gdzieś gdzie światło nie dochodzi...
A teraz Stella coś do mnie nawija, a ja nic nie ogarniam. Trzeba było słuchać, a nie...
- Au! - krzyknęłam, gdy dostałam w głowę z liścia. - Za co?
- Bo mnie nie słuchasz... mówię, że musimy już iść, albo nie pojedziemy!
- Okey, okey... już...
I tym sposobem znalazłyśmy się w jakże pięknym przedziale z czwórką rozgadanych Huncwotów, do których dołączyła Stella.
Usiadłam przy oknie i wyjęłam mój notes śmierci*. Było to coś w stylu pamiętnika, a coś w stylu różnych zapisków. Były tam wiersze, opowiadania, oraz moje własne przemyślenia, przeżycia. Nie wiedziałam jak to nazwać, ale w końcu wymyśliłam i napisałam to własną krwią. Jest bardziej... klimatycznie? Chyba tak.
Czarny zeszyt przytuliłam do piersi, poprawiłam opaskę na jedno oko i podkuliłam kolana na których położyłam głowę. Zamknęłam oczy** i odpłynęłam gdzieś daleko myślami.
Bardzo często tak właśnie robiłam. Szłam gdzieś, zamykałam się we własnym umyśle. Wspominałam wtedy, albo wymyślałam coś nowego.
Pamiętam, kiedyś miałam myśli samobójcze... dwa lata temu. Napisałam wtedy w notesie wiersz zakończony "Moim jedynym marzeniem jest śmierć". Niestety zostawiłam go gdzieś na widoku i April, moja współlokatorka go znalazła. Od razu to zgłosiła.
W sumie nie miałam jej tego za złe. Pewnie gdyby nie ona nie byłoby mnie na tym świecie.
Zawsze myślałam tylko o śmierci. W moim życiu nie było miejsca na radość, szczęście. Nie miałam rodziny, tylko opiekunkę Seil, ale ona ma jeszcze cały sierociniec na głowie... tylko jej zawadzałam, bo ja potrzebowałam miłości... a ona nie miała dla mnie tyle czasu.
Nigdy nie zaznałam uczucia rodzinnego ciepła... nawet nie pamiętam jak się uśmiecha.
To trzeba... jakoś użyć mięśni twarzy i podnieść kąciki ust do góry... problematyczne.
I jakże było wielkie moje zdumienie, gdy ta czwórka, a właściwie piątka wliczając Petera, chciała się zaprzyjaźnić.
Z tą czarnowłosą, niską dziewczyną ze smutnym spojrzeniem.
Moje myśli zeszły na inny tor. Znalazłam się w lesie... widziałam cztery kształty z daleka niewidoczne dobrze. Krzyk... zaczęłam uciekać... potknęłam się o korzeń jednego z wysokich drzew i zobaczyłam nad sobą hipogryfa jedzącego mój sweter.
Miałam również tego typu wizje... połowa w połowie się sprawdzała... ale nigdy nie widziałam końca. Zawsze ostatnią sceną był hipogryf jedzący jedyną pamiątkę po rodzicach. Zrobiony przez mamę beżowy sweter. Jego nawet nie śmiałam nigdzie nosić. Zawsze go zostawiałam w metalowym pudełku, które wcześniej testowałam, czy jest wytrzymałe. Właśnie ono miałam w tym momencie przed oczami. Widziałam siebie, jam wyjmuję ubranie i przytulam się do tego bardzo mocno.
Może i to świadczy o tym, że jestem słaba emocjonalnie, a może nie jestem. Nie ufam nikomu, dlatego nikt też o tym nie wie.
Kolejnym powodem nieodróżniania uczuć jest... ich brak? Życie nauczyło mnie, że lepiej nie ukazywać emocji. Umiem przybierać na twarz maskę, a pod spodem jest mała, zagubiona dziewczynka siedząca w ciemności i płacząca.
Nagle coś mnie zaczęło przyzywać do rzeczywistości... zobaczyłam czarne oczy patrzące prosto w moje. Krzyknęłam z przerażenia, a postać się zaśmiała. Po chwili dopiero dotarło do mnie, że jest to Syriusz, teraz już siedzący na siedzeniu*** i śmiejący się z mojej miny.
- A weź się zamknij - westchnęłam tylko.
- Myśleliśmy, że nam tu umarłaś - powiedział James patrząc wesołym wzrokiem na mnie.
CZY JA JESTEM JAKĄŚ PIEPRZONĄ MAŁPKĄ W ZOO, BY SIĘ ZE MNIE ŚMIAĆ?!
Tak, denerwowałam się bardzo często a wtedy były dwie prawdopodobne rzeczy... pierwsza to klnięcie druga to kopanie i bicie wszystkiego dookoła.
Ale udawało mi się również powstrzymać.
Z trudem co prawda ale jednak.
Gdybym nie jeździła do Hogwartu w tym momencie siedziałabym pewnie u psychiatry, co zresztą robię przez całe moje życie. W sumie to mi pomaga... te wizyty pomogły mi się wyzwolić z takich nałogów jak cięcie się czy palenie papierosów. Niestety jest takie towarzystwo w sierocińcu. A zadają się ze mną, bo mam glany, które jakby nie patrząc są moimi ulubionymi butami. Za jedną rysę potrafię zabić. I siebie, i tą osobę, która jest sprawcą.
- Znowu odleciała - Remus, który siedział obok mnie, pstryknął mi przed okiem palcami. Wzdrygnęłam się.
- Przestańcie... zrobiłam wam coś?
- Jesteś zbyt smutna... trzeba cię rozweselić! - krzyknął uradowany James, że ma jakąś robotę.
Marzenia...

*notes śmierci to nie jest nawiązanie do Death Note, jak to ja musiałam wymyślić jakąś walniętą nazwę, lol.
**a właściwie oko, ale z tym się później wyjaśni
***a masło jest maślane

***
So... witajcie ^^.
Jak widzicie jakieś błędy to mi mówić, poprawię...
I rozdział może wydawać się dziwny i przykrótki, ale to taki szczegół...
Coś jeszcze powiedzieć...?
FUCK THE WORLD, BE WIZARD