Siedziałam sobie w moim dormitorium, a mój umysł poszedł w siną w dal. Znaczy widziałam jakiś dziwny ciemny zauek. Jakiś chłopak kreślił swoją krwią dziwne znaki. Chyba japońskie.
Gdyby była tu Mei powiedziałaby, że mam spaczoną wyobraźnię.
Ale jej nie ma.
Dziwnie tak... taki spokój czuję. Jakby stado lisów odpuściło od zabicia mnie... czyli... mam takie 3 dni...
TAAAAAAAAAAK!
Czy ja się właśnie ucieszyłam...?
Jej... słyszę pianinko...
Albo to nie pianinko. Jakiś głos... z rzeczywistości... matko...
- ODEJDŹ GWAŁCICIELU! - wydarłam się i zamachnęłam udeżając miejsce gdzie wyczuwałam, że jest osoba przy mnie stojąca. A potem...
Tam nikogo nie było...
Czy mi odbija?!
~*~
Następnego dnia gdy poszłam na śniadanie zobaczyłam roześmiane twarze Jamesa, Syriusza i Stelii oraz patrzącego na nich z naganą Lupina.
Ciekawe co zmalowali...?
- No, przyznajcie się, co tym razem wymyśliliście - powiedziałam cicho siadając koło Remusa.
I znając życie nikt mnie nie usłyszał, tylko dalej rozmawiali między sobą. Life is brutal.
Siedząc smutna, że nikt mnie nie zauważa (do dziś się zastanawiam co mi wtedy odpieprzyło, że byłam smutna) zjadłam kawałek chleba.
Wydaje mi się, że czasem mi cię brakuje, Mei.
Em... co ja powiedziałam?
NIC NIE BYŁO!!
Wstałam powoli.
- O, Alice. Już idziesz? - spytał James patrząc na mnie uważnie.
Siedziałam tu dziesięć minut, a ty mnie dopiero zauważasz?! Widać jak mnie potrzebujecie!
No ale przecież nie powiem im tego w twarz. Życie nauczyło mnie, by czasem siedzieć cicho, bo kara która cię spotka będzie jeszcze gorsza.
Automatycznie miałam ochotę dotknąć zakrytego oka, ale oczywiście się powstrzymałam.
A teraz... co odpowiedzieć grzecznego?
- Alice...? - przed oczami pomachał mi ręką okularnik. - Ziemia do Alice! Słyszysz nas? Tylko nie bij mnie już.
- Tak, jestem tu. Spotkamy się na eliksirach.
Powiedziałam to i wyszłam.
~*~
Byłam już w lochach i czekałam aż lekcje się zaczną. Nagle podszedł do mnie chłopak ze Slytherinu. Znałam go bardzo dobrze.
Był ze mną w jednym sierocińcu. Mój pierwszy przyjaciel. Umówiliśmy się, że w Hogwarcie nie utrzymujemy ze sobą kontaktów face-to-face. Właściwie nie wiem dlaczego.
W wakacje uciekł. Chciał, bym uciekła z nim, ale się nie zgodziłam. Nie było mnie na to stać. Myślałam, że jest na mnie obrażony i to śmiertelnie... czułam się z tym źle.
Tak właściwie, to byłam w nim zakochana. Ale wydaje mi się, że zawsze się tylko ze mną przyjaźnił. A ja przecież nie powiem mu tego co czuję. Jestem zbyt zamknięta w sobie.
Miał prostokątne okulary w drucianych oprawkach, ubrany był w szaty z kolorami swojego domu. Jego czarne włosy były rozwiane, jakby dopiero co poddane zostały suszeniu. Patrzył na mnie roześmianymi brązowymi oczami. Jego wzrost był równy wzrostowi Jamesa, czyli sięgałam mu gdzieś tak do nosa. Lata ćwiczeń sprawiły, że miał niezłe mięśnie.
- Alice, witaj - przywitał się i usiadł obok mnie.
- Will - odwróciłam głowę do niego. - Cóż się stało, że do mnie podszedłeś łamiąc umowę? - spytałam trochę zaciekawiona.
- Już nie mieszkam z tobą i w ogóle cię nie widuję, więc chyba mogę porozmawiać z moją kochaną przyjaciółką, prawda? - uśmiechnął się.
Chciałabym nauczyć się uśmiechać...
Ale nie potrafię od dawna... tym bardziej gdy nazywa mnie przyjaciółką.
Nie, żeby przyjaźń mi przeszkadzała, po prostu bardzo chciałabym, by wreszcie ktoś mnie pokochał....
- A to twoja decyzja, czy możesz.
- Dlaczego mnie ranisz? - udał urażenie.
Tak mniej więcej najczęściej wyglądały nasze rozmowy. Ja byłam niemiła, on się obrażał, a potem go przytulałam na przeprosiny. Dosyć ciekawe, ne?
- Bo mogę - mój ulubiony zwrot właśnie został użyty. Przy nim zawsze czułam się nieco pewniej.
- A jak ci kupię gitarę? - przysunął się lekko.
Chwila chwila... czy on powiedział... GITARĘ?! TAKĄ NOWĄ?! ZE SKLEPU?!
- Ale taką nową? - zapytałam szybko by się upewnić, że nie żartuje.
- Nie, wiesz, z waty cukrowej - użył sarkazmu.
- Za taką to dziękuję - obraziłam się.
- To sobie dziękuj - również się obraził.
Siedzieliśmy tak pięć minut. Ludzie już zaczęli się zbierać.
- Przepraszam... - szepnęłam i przytuliłam się do jego pleców.
Tak, przeprosiłam. Tak, to nie jest dziwne. Tak, jego potrafię przepraszać. Tak, zawsze mi wybacza. Tak, to jedna z osób, które mnie rozumieją.
- Ja też przepraszam, za to że uciekłem z sierocińca... nie powinienem zostawiać cię samej w tym wariatkowie... przepraszam. - Odwrócił się i również mnie przytulił.
To była taka chwila jak za dawnych lat... chciałabym, żeby trwała wiecznie.
Ale niestety ktoś musiał ją zepsuć.
- Ślizgonie, to nasza ławka - powiedział z niechęcią Syriusz, który stał wraz ze Stellą. Tak mniej więcej to wyglądało. Ja, Syriusz i Stella siedzieliśmy w tej ławce, a za nami James, Remus i Peter (od którego stroniłam).
- Oczywiście, lalusiu, już stąd idę - powiedział głośno a do mnie szepnął - o siedemnastej w Pokoju Życzeń.
Kiwnęłam niezauważalnie. Co jak co, ale zawsze udawało mi się ograniczać moje ruchy do jak najmniejszych.
- Jak mnie nazwałeś? - zdenerwował się Łapa.
- Laluś. A co, może to nie jest prawda? Obnosisz się ze swoją urodą, jak jakaś męska prostytutka. A włosy masz jak tranwestyta - właściwie to to bycie niemiłym on zawdzięcza mnie. Dlaczego? No cóż, trochę czasu w moim towarzystwie uczy takich rzeczy. Między innymi dlatego, że dla przyjaciół jestem sobą. Ciekawe, nie?
- Powtórz to! - do rozmowy wtrącił się James. Chyba mieli ochotę spuścić mu lanie, ale no... nie uwzględnili trzech szczegółów. Pierwszy to taki, że on by sobie z nimi bardzo łatwo poradził. Drugi, znając życie bym mu pomogła... taki ma na mnie wpływ. A trzeci to...
- Uspokójcie się!! - krzyknęli naraz Lupin i Lily. Rogacz zaraz odpuścił. Łapa też. Jako, że coś zmalowali coś im groziło, znaczy szlaban od Filcha, albo kogoś innego. Do tego Lupin, a raczej Lily na pewno dałaby im jakąś karę, lub naskarżyła nauczycielowi.
- Słabeusze - stwierdził Will i poszedł do swojej samotnej ławki, gdzie siedział zawsze sam. Nie znalazł chyba w Slytherinie żadnego przyjaciela.
"Nie, żebym szukał" - stwierdził kiedyś. Chyba w zupełności wystarczałam mu ja. Bo nie widziałam, by kiedyś rozmawiał z kimś innym.
Żal mi się go zrobiło, że siedzi sam.
W sumie, można stwierdzić, że ja też siedziałam sama, bo Stella i Syriusz rozmawiali ze sobą. Wzięłam szybko swoje rzeczy i poszłam do niego.
- Zostawiłaś ich? - spytał zdziwiony. Kiwnęłam głową.
- Nie rozmawialiśmy przez dwa miesiące, trzeba to chyba nadrobić, nie? - westchnęłam i położyłam się na ławce.
Nigdy nie lubiłam uczyć się eliksirów. Na sumach miałam z tego wybitny. Z resztą, moje oceny z SUMów były dosyć dobre. Wyglądały mniej wiecej tak:
Astronomia - P
Opieka nad magicznymi stworzeniami - P
Zaklęcia - P
Obrona przed czarną magią - W
Runy - P
Zielarstwo - P
Historia magii - Z
Eliksiry - W
Transmutacja - W
Niezłe, prawda? Z takimi, na pewno zostanę aurorem.
- To nie śpij - podniósł mnie do pionu. - Wiesz, że nas obserwują?
- Kto? - zamrugałam zdziwiona oczami prostując się automatycznie.
- Ci twoi przyjaciele - powiedział beznamiętnym tonem.
- Ej! - uderzyłam go w ramię.
- Co? - zdziwił się i potarł w bolące miejce.
- Nie mów tego tak - obraziłam się.
- Nasze zachowanie można porównać do przedszkola - stwierdził ze śmiechem i mnie przytulił.
- Może dlatego, że nigdy nie mieliśmy szczęśliwego dzieciństwa tak się zachowujemy? - spytałam wtulając się w niego.
- Może...
~*~
Po lekcjach miałam się z nim spotkać w Pokoju Życzeń. Poszłam więc po Zielarstwie do dormitorium by się przebrać. Po drodze dogonił mnie James, Stella i Syriusz. Nie wiem gdzie mógł być Remus, a Peter poszedł pewnie na wyżerkę. Kurczę. Też byłam głodna...
- Bratasz się z wrogiem - powiedział James wkurzonym tonem.
- Co? - zamrugałam nieprzytomnie okiem.
- To co słyszałaś. Bratasz się z wrogiem - powtórzył Syriusz.
- Nie rozumiem o co wam chodzi.
- On jest ze Slytherinu. Będzie w przyszłości Śmierciożercą, poplecznikiem Voldemorta. Każdy kto tam trafia będzie nim w przyszłości -rzekł Rogacz.
Bycie Śmierciożercą byłoby o wiele łatwiejsze. Zabijasz, a potem uciekasz i nikt nie wie gdzie jesteś. Kiedyś się zastanawiałam, czy tam nie dołączyć. Zabijałabym siekierą, więc pewnie uznaliby, że to jakiś psychopata. Którym zresztą jestem.
- No i co z tego? Gdybym chciała też mogłabym zostać Śmierciożercą nieważne z jakiego domu jestem, prawda? - spytałam pretensjonalnie, po czym przyśpieszyłam.
Wpadłam do dormitorium dziewczyn i zamknęłam je na klucz. Na szczęście nikogo nie było. Zrzuciłam z siebie szaty i zostałam w samej bieliźnie. Wyjęłam czarne legginsy oraz tego samego koloru podkoszulek i męską koszulę z guzikami. Na nogi założyłam glany do połowy łydki.
Miałam chyba tylko jedną damską koszulę. Zwykle kupowałam męskie, bo dzięki nim wyglądałam na mniej chudą. Oraz były tańsze. Na ulicy za granie na gitarze nie zbierało się dużo, więc musiałam oszczędzać na glany.
Na szyję założyłam jeszcze wisiorek, który od niego dostałam. Przedstawiał... czaszkę. Ach, te nasze gusta.
Wyszłam z dormitorium i walnęłam się na kanapę w Pokoju Wspólnym. James popatrzył na mnie nieco dziwnie. Podobnie jak Syriusz.
- Masz męską koszulę? - spytał lustrując mnie wzrokiem Potter.
- A co? To świadczy o byciu Śmierciożercą? - powiedziałam szybko z przekąsem.
- Co? Nie... - przerwał na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. - Posłuchaj. Jeżeli chcesz się z nami przyjaźnić musisz przestać z nim. Nie wiem skąd go znasz, ale to nie ma znaczenia. Po prostu masz przestać. Albo wybieraj. My lub on.
Aż mnie zatkało. Nie mogłam uwieżyć, że on mówi takie rzeczy! Mój przyjaciel! Z nim rozmawiałam najwięcej, z nim mi było dobrze, a on śmie wymawiać takie słowa! O nie, miarka się przebrała.
- Ty tak mówisz? DO MNIE?! - wstałam. Naprawdę, miałam ochotę go wtedy zglanować. Ale najpierw wolałam sobie pokrzyczeć. Chociaż nie.... potem może uciec.
Podeszłam więc do niego szybkim krokiem i uderzyłam z plaskacza w twarz a następnie kopnęłam w piszczel. Potem rąbnęłam pięścią w brzuch przy czym krzyczałam:
- JAK MOŻESZ STAWIAĆ MNIE W TAKIM POŁOŻENIU?! CZY TY NIE ROZUMIESZ, ŻE UWAŻAM CIĘ ZA SWOJEGO PRZYJACIELA?! A TY MÓWISZ TAKIE RZECZY!
Na dół zbiegła Lily i Stella, a przez wejście wpadł Remus. Syriusz poderwał się z miejsca i chciał mnie złapać, ale jemu też dałam w twarz z prawego sierpowego. I nie przestawałam krzyczeć.
- WIESZ KOGO BYM WYBRAŁA?! JEGO!! WY MNIE NAWET NIE ZAUWAŻACIE! GADACIE MIĘDZY SOBĄ, A JA JAK TA SIEROTA SIEDZIĘ SAMA! WŁAŚCIWIE CO SIĘ DZIWIĆ! A MIMO TO JESTEM!! I CO TY MI ROBISZ?!
Remus złapał mnie za ręce bym już go nie biła, bo rzeczywiście Rogacz znajdował się w opłakanym stanie. Co mnie nie powstrzymało. Zaczęłam się wyrywać.
Lily podbiegła do okularnika i sprawdziła jego stan. Ale wciąż był przytomny i słyszał wszystko oraz jęczał z bólu.
Udało mi się uwolnić od Remusa i kopnęłam moją ofiarę w jaja.
- PIEPRZ SIĘ! ŻYJ ZE ŚWIADOMOŚCIĄ, ŻE ZNISZCZYŁEŚ NASZĄ PRZYJAŹŃ! DO NICH NIE MAM NIC, BO TEGO NIE POWIEDZIELI! A TY CIERP!! I MYŚL O TYM, CZY ZAWSZE ZACHOWYWAŁEŚ SIĘ WOBEC MNIE FAIR!!
Szybkim krokiem wyszłam z Pokoju Wspólnego. A skierowałam się do miejca spotkania.
I oczywiście zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia.
Dotarłam na 7 piętro. Will już na mnie czekał, a gdy zobaczył łzy w moich oczach zaraz podniósł się i przytulił mocno. Ciekawe, czy ktoś teraz obserwuje mnie na Mapie Huncwotów. Zaczęłam płakać jeszcze bardziej. Wprowadził mnie do Pokoju Życzeń. Wyglądał on tym razem jak salon. Panował półmrok, jedynym źródłem światła był ogień palący się w kominku. Naprzeciwko niego stała bordowa, duża kanapa, a obok był stolik z dwoma kubkami gorącej herbaty oraz tależem ciastek i paczką chusteczek higienicznych. Zaraz pod nim leżał metalowy kosz na śmieci.
Usiedliśmy na kanapie. Przytulał mnie i uspokajał a ja smarkałam i ocierałam łzy. Moje oczy były nieźle zaczerwienione i zapuchnięte.
Zaczęłam mu opowiadać co się stało. Przy czym znowu się rozpłakałam.
Tak... jestem słaba.
Gdy skończyłam stwierdził, że James to świnia. Nie, żebym zaprzeczała, ale było mi trochę dziwnie. Mimo że mnie zranił, wciąż uznawałam go za swojego przyjaciela.
Bez Mei zmienia mi się mentalność.
Albo przy Willu.
A on mnie przytulił jeszcze raz, mocno. Wyglądało to tak, że on siedział na kanapie oparty o nią, a ja obciążałam jego kolana. Zdarzało nam się często tak siedzieć. Nic nas nie krępowało.
Czasami nawet się przy nim przebierałam, więc widział mnie już w samej bieliźnie. Często kradłam mu jakieś ubrania. W pokoju był sam, więc najczęściej wyglądało to tak:
Idę sobie w szlafroku pod którym mam tylko bieliznę do jego pokoju, otwieram szafę i wyjmuję to co mnie interesuje. Najczęściej jakąś przydużą koszulę na guziki. On zawsze protestował, narzekał, ale tak czy siak pozwalał mi to jumnąć. A potem mu nie oddawałam.
Zdarzało się to dosyć często.
Jakby była tu Mei, to zaraz by skomentowała.
Dupa.
Nie ma jej.
Nie mam się z kim kłócić.
Kurczę.
To źle.
A pff, walić to. Teraz muszę naprawić kilka rzeczy.
- Pójdziesz ze mną do skrzydła szpitalnego? Muszę kogoś przeprosić... - powiedziałam powoli i popatrzyłam na niego zapłakanymi oczami. Kiwnął głową.
- Zastanawiam się dlaczego chcesz go przeprosić - szepnął gdy wstawaliśmy z kanapy, tak bym nie usłyszała. Ale jednak.
- Bo jest moim przyjacielem. Zwykle tak nie wybucham. Jestem cicha. I nikt mnie nie zauważa...
- Oprócz mnie. Uwierz mi, ja często cię obserwowałem.
- I vice versa* - chciałabym się w tym momencie uśmiechnąć... ale... mówiłam, że nie umiem.
Szybkim krokiem wyszłam z pokoju życzeń a on podążył za mną. Po drodze rozmawialiśmy, aż dotarliśmy do Skrzydła.
I wtedy zaczęło mnie coś zżerać. Na miękkich nogach weszłam tam. Od razu go zobaczyłam, bo otaczała go grupka ludzi. O dziwo, Lily też tam była.
Chwyciłam Willa za rękę, by dodać sobie odwagi. Pomogło. Już czułam się pewniej.
Pociągnęłam go i podeszłam do łóżka w którym leżał przyjaciel.
- James... - wyszeptałam, a potem zdałam sobie sprawę, że mnie nie słyszy.
- James - powtórzyłam już głośniej, ściskając rękę czarnowłosego. Wszyscy na mnie spojrzeli, przez co straciłam nieco odwagi. Ale kontynuowałam, choć coraz ciszej.
- Chciałabym cię przeprosić... nie powinnam tak wybuchać... powiedziałam rzeczy, które zawsze chciałam zachować dla siebie. Bo to jest to, co sama czułam. I nie chciałam tego krzyczeć... i jeszcze tak cię pobić... wybaczysz mi? - to wyrażenie to powiedziałam już prawie niedosłyszalnie, ale tak czy siak zapanowała cisza.
Blondyn patrzył prosto w moje oczy. Po chwili zaczął mówić
- Zastanawiałem się nad tym, co mi powiedziałaś i strwierdzam, że masz całkowitą rację. To ja jestem winny. I chciałbym, byś już nigdy tak się nie czuła. Może to błahe, ale poprawię się - i takiej litanii nie było końca. Słuchałam tego a coraz bardziej zaczęłam odczuwać... radość? Szczęście? Chyba tak...
Moje usta wykrzywiły się w uśmiechu. Małym, nikłym... ale jednak.
*nie wiem, czy dobrze napisałam.
***
DUM DUM DUM... JUDITH COME BACK...
Arr.. I hate my network. I can't watching Fairy Tail!! It's terrible!
But I watched 6 Mirai Nikki episode yesterday. Yukkii's MOTHER is amazing!!
Koniec mówienia w engliszu.
Oto rozdział.
Jest okropny.
Hejtujcie.
~Jud
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz