Ogłoszenia
sobota, 30 listopada 2013
Rozdział 5
Gdyby była tu Mei powiedziałaby, że mam spaczoną wyobraźnię.
Ale jej nie ma.
Dziwnie tak... taki spokój czuję. Jakby stado lisów odpuściło od zabicia mnie... czyli... mam takie 3 dni...
TAAAAAAAAAAK!
Czy ja się właśnie ucieszyłam...?
Jej... słyszę pianinko...
Albo to nie pianinko. Jakiś głos... z rzeczywistości... matko...
- ODEJDŹ GWAŁCICIELU! - wydarłam się i zamachnęłam udeżając miejsce gdzie wyczuwałam, że jest osoba przy mnie stojąca. A potem...
Tam nikogo nie było...
Czy mi odbija?!
~*~
Następnego dnia gdy poszłam na śniadanie zobaczyłam roześmiane twarze Jamesa, Syriusza i Stelii oraz patrzącego na nich z naganą Lupina.
Ciekawe co zmalowali...?
- No, przyznajcie się, co tym razem wymyśliliście - powiedziałam cicho siadając koło Remusa.
I znając życie nikt mnie nie usłyszał, tylko dalej rozmawiali między sobą. Life is brutal.
Siedząc smutna, że nikt mnie nie zauważa (do dziś się zastanawiam co mi wtedy odpieprzyło, że byłam smutna) zjadłam kawałek chleba.
Wydaje mi się, że czasem mi cię brakuje, Mei.
Em... co ja powiedziałam?
NIC NIE BYŁO!!
Wstałam powoli.
- O, Alice. Już idziesz? - spytał James patrząc na mnie uważnie.
Siedziałam tu dziesięć minut, a ty mnie dopiero zauważasz?! Widać jak mnie potrzebujecie!
No ale przecież nie powiem im tego w twarz. Życie nauczyło mnie, by czasem siedzieć cicho, bo kara która cię spotka będzie jeszcze gorsza.
Automatycznie miałam ochotę dotknąć zakrytego oka, ale oczywiście się powstrzymałam.
A teraz... co odpowiedzieć grzecznego?
- Alice...? - przed oczami pomachał mi ręką okularnik. - Ziemia do Alice! Słyszysz nas? Tylko nie bij mnie już.
- Tak, jestem tu. Spotkamy się na eliksirach.
Powiedziałam to i wyszłam.
~*~
Byłam już w lochach i czekałam aż lekcje się zaczną. Nagle podszedł do mnie chłopak ze Slytherinu. Znałam go bardzo dobrze.
Był ze mną w jednym sierocińcu. Mój pierwszy przyjaciel. Umówiliśmy się, że w Hogwarcie nie utrzymujemy ze sobą kontaktów face-to-face. Właściwie nie wiem dlaczego.
W wakacje uciekł. Chciał, bym uciekła z nim, ale się nie zgodziłam. Nie było mnie na to stać. Myślałam, że jest na mnie obrażony i to śmiertelnie... czułam się z tym źle.
Tak właściwie, to byłam w nim zakochana. Ale wydaje mi się, że zawsze się tylko ze mną przyjaźnił. A ja przecież nie powiem mu tego co czuję. Jestem zbyt zamknięta w sobie.
Miał prostokątne okulary w drucianych oprawkach, ubrany był w szaty z kolorami swojego domu. Jego czarne włosy były rozwiane, jakby dopiero co poddane zostały suszeniu. Patrzył na mnie roześmianymi brązowymi oczami. Jego wzrost był równy wzrostowi Jamesa, czyli sięgałam mu gdzieś tak do nosa. Lata ćwiczeń sprawiły, że miał niezłe mięśnie.
- Alice, witaj - przywitał się i usiadł obok mnie.
- Will - odwróciłam głowę do niego. - Cóż się stało, że do mnie podszedłeś łamiąc umowę? - spytałam trochę zaciekawiona.
- Już nie mieszkam z tobą i w ogóle cię nie widuję, więc chyba mogę porozmawiać z moją kochaną przyjaciółką, prawda? - uśmiechnął się.
Chciałabym nauczyć się uśmiechać...
Ale nie potrafię od dawna... tym bardziej gdy nazywa mnie przyjaciółką.
Nie, żeby przyjaźń mi przeszkadzała, po prostu bardzo chciałabym, by wreszcie ktoś mnie pokochał....
- A to twoja decyzja, czy możesz.
- Dlaczego mnie ranisz? - udał urażenie.
Tak mniej więcej najczęściej wyglądały nasze rozmowy. Ja byłam niemiła, on się obrażał, a potem go przytulałam na przeprosiny. Dosyć ciekawe, ne?
- Bo mogę - mój ulubiony zwrot właśnie został użyty. Przy nim zawsze czułam się nieco pewniej.
- A jak ci kupię gitarę? - przysunął się lekko.
Chwila chwila... czy on powiedział... GITARĘ?! TAKĄ NOWĄ?! ZE SKLEPU?!
- Ale taką nową? - zapytałam szybko by się upewnić, że nie żartuje.
- Nie, wiesz, z waty cukrowej - użył sarkazmu.
- Za taką to dziękuję - obraziłam się.
- To sobie dziękuj - również się obraził.
Siedzieliśmy tak pięć minut. Ludzie już zaczęli się zbierać.
- Przepraszam... - szepnęłam i przytuliłam się do jego pleców.
Tak, przeprosiłam. Tak, to nie jest dziwne. Tak, jego potrafię przepraszać. Tak, zawsze mi wybacza. Tak, to jedna z osób, które mnie rozumieją.
- Ja też przepraszam, za to że uciekłem z sierocińca... nie powinienem zostawiać cię samej w tym wariatkowie... przepraszam. - Odwrócił się i również mnie przytulił.
To była taka chwila jak za dawnych lat... chciałabym, żeby trwała wiecznie.
Ale niestety ktoś musiał ją zepsuć.
- Ślizgonie, to nasza ławka - powiedział z niechęcią Syriusz, który stał wraz ze Stellą. Tak mniej więcej to wyglądało. Ja, Syriusz i Stella siedzieliśmy w tej ławce, a za nami James, Remus i Peter (od którego stroniłam).
- Oczywiście, lalusiu, już stąd idę - powiedział głośno a do mnie szepnął - o siedemnastej w Pokoju Życzeń.
Kiwnęłam niezauważalnie. Co jak co, ale zawsze udawało mi się ograniczać moje ruchy do jak najmniejszych.
- Jak mnie nazwałeś? - zdenerwował się Łapa.
- Laluś. A co, może to nie jest prawda? Obnosisz się ze swoją urodą, jak jakaś męska prostytutka. A włosy masz jak tranwestyta - właściwie to to bycie niemiłym on zawdzięcza mnie. Dlaczego? No cóż, trochę czasu w moim towarzystwie uczy takich rzeczy. Między innymi dlatego, że dla przyjaciół jestem sobą. Ciekawe, nie?
- Powtórz to! - do rozmowy wtrącił się James. Chyba mieli ochotę spuścić mu lanie, ale no... nie uwzględnili trzech szczegółów. Pierwszy to taki, że on by sobie z nimi bardzo łatwo poradził. Drugi, znając życie bym mu pomogła... taki ma na mnie wpływ. A trzeci to...
- Uspokójcie się!! - krzyknęli naraz Lupin i Lily. Rogacz zaraz odpuścił. Łapa też. Jako, że coś zmalowali coś im groziło, znaczy szlaban od Filcha, albo kogoś innego. Do tego Lupin, a raczej Lily na pewno dałaby im jakąś karę, lub naskarżyła nauczycielowi.
- Słabeusze - stwierdził Will i poszedł do swojej samotnej ławki, gdzie siedział zawsze sam. Nie znalazł chyba w Slytherinie żadnego przyjaciela.
"Nie, żebym szukał" - stwierdził kiedyś. Chyba w zupełności wystarczałam mu ja. Bo nie widziałam, by kiedyś rozmawiał z kimś innym.
Żal mi się go zrobiło, że siedzi sam.
W sumie, można stwierdzić, że ja też siedziałam sama, bo Stella i Syriusz rozmawiali ze sobą. Wzięłam szybko swoje rzeczy i poszłam do niego.
- Zostawiłaś ich? - spytał zdziwiony. Kiwnęłam głową.
- Nie rozmawialiśmy przez dwa miesiące, trzeba to chyba nadrobić, nie? - westchnęłam i położyłam się na ławce.
Nigdy nie lubiłam uczyć się eliksirów. Na sumach miałam z tego wybitny. Z resztą, moje oceny z SUMów były dosyć dobre. Wyglądały mniej wiecej tak:
Astronomia - P
Opieka nad magicznymi stworzeniami - P
Zaklęcia - P
Obrona przed czarną magią - W
Runy - P
Zielarstwo - P
Historia magii - Z
Eliksiry - W
Transmutacja - W
Niezłe, prawda? Z takimi, na pewno zostanę aurorem.
- To nie śpij - podniósł mnie do pionu. - Wiesz, że nas obserwują?
- Kto? - zamrugałam zdziwiona oczami prostując się automatycznie.
- Ci twoi przyjaciele - powiedział beznamiętnym tonem.
- Ej! - uderzyłam go w ramię.
- Co? - zdziwił się i potarł w bolące miejce.
- Nie mów tego tak - obraziłam się.
- Nasze zachowanie można porównać do przedszkola - stwierdził ze śmiechem i mnie przytulił.
- Może dlatego, że nigdy nie mieliśmy szczęśliwego dzieciństwa tak się zachowujemy? - spytałam wtulając się w niego.
- Może...
~*~
Po lekcjach miałam się z nim spotkać w Pokoju Życzeń. Poszłam więc po Zielarstwie do dormitorium by się przebrać. Po drodze dogonił mnie James, Stella i Syriusz. Nie wiem gdzie mógł być Remus, a Peter poszedł pewnie na wyżerkę. Kurczę. Też byłam głodna...
- Bratasz się z wrogiem - powiedział James wkurzonym tonem.
- Co? - zamrugałam nieprzytomnie okiem.
- To co słyszałaś. Bratasz się z wrogiem - powtórzył Syriusz.
- Nie rozumiem o co wam chodzi.
- On jest ze Slytherinu. Będzie w przyszłości Śmierciożercą, poplecznikiem Voldemorta. Każdy kto tam trafia będzie nim w przyszłości -rzekł Rogacz.
Bycie Śmierciożercą byłoby o wiele łatwiejsze. Zabijasz, a potem uciekasz i nikt nie wie gdzie jesteś. Kiedyś się zastanawiałam, czy tam nie dołączyć. Zabijałabym siekierą, więc pewnie uznaliby, że to jakiś psychopata. Którym zresztą jestem.
- No i co z tego? Gdybym chciała też mogłabym zostać Śmierciożercą nieważne z jakiego domu jestem, prawda? - spytałam pretensjonalnie, po czym przyśpieszyłam.
Wpadłam do dormitorium dziewczyn i zamknęłam je na klucz. Na szczęście nikogo nie było. Zrzuciłam z siebie szaty i zostałam w samej bieliźnie. Wyjęłam czarne legginsy oraz tego samego koloru podkoszulek i męską koszulę z guzikami. Na nogi założyłam glany do połowy łydki.
Miałam chyba tylko jedną damską koszulę. Zwykle kupowałam męskie, bo dzięki nim wyglądałam na mniej chudą. Oraz były tańsze. Na ulicy za granie na gitarze nie zbierało się dużo, więc musiałam oszczędzać na glany.
Na szyję założyłam jeszcze wisiorek, który od niego dostałam. Przedstawiał... czaszkę. Ach, te nasze gusta.
Wyszłam z dormitorium i walnęłam się na kanapę w Pokoju Wspólnym. James popatrzył na mnie nieco dziwnie. Podobnie jak Syriusz.
- Masz męską koszulę? - spytał lustrując mnie wzrokiem Potter.
- A co? To świadczy o byciu Śmierciożercą? - powiedziałam szybko z przekąsem.
- Co? Nie... - przerwał na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. - Posłuchaj. Jeżeli chcesz się z nami przyjaźnić musisz przestać z nim. Nie wiem skąd go znasz, ale to nie ma znaczenia. Po prostu masz przestać. Albo wybieraj. My lub on.
Aż mnie zatkało. Nie mogłam uwieżyć, że on mówi takie rzeczy! Mój przyjaciel! Z nim rozmawiałam najwięcej, z nim mi było dobrze, a on śmie wymawiać takie słowa! O nie, miarka się przebrała.
- Ty tak mówisz? DO MNIE?! - wstałam. Naprawdę, miałam ochotę go wtedy zglanować. Ale najpierw wolałam sobie pokrzyczeć. Chociaż nie.... potem może uciec.
Podeszłam więc do niego szybkim krokiem i uderzyłam z plaskacza w twarz a następnie kopnęłam w piszczel. Potem rąbnęłam pięścią w brzuch przy czym krzyczałam:
- JAK MOŻESZ STAWIAĆ MNIE W TAKIM POŁOŻENIU?! CZY TY NIE ROZUMIESZ, ŻE UWAŻAM CIĘ ZA SWOJEGO PRZYJACIELA?! A TY MÓWISZ TAKIE RZECZY!
Na dół zbiegła Lily i Stella, a przez wejście wpadł Remus. Syriusz poderwał się z miejsca i chciał mnie złapać, ale jemu też dałam w twarz z prawego sierpowego. I nie przestawałam krzyczeć.
- WIESZ KOGO BYM WYBRAŁA?! JEGO!! WY MNIE NAWET NIE ZAUWAŻACIE! GADACIE MIĘDZY SOBĄ, A JA JAK TA SIEROTA SIEDZIĘ SAMA! WŁAŚCIWIE CO SIĘ DZIWIĆ! A MIMO TO JESTEM!! I CO TY MI ROBISZ?!
Remus złapał mnie za ręce bym już go nie biła, bo rzeczywiście Rogacz znajdował się w opłakanym stanie. Co mnie nie powstrzymało. Zaczęłam się wyrywać.
Lily podbiegła do okularnika i sprawdziła jego stan. Ale wciąż był przytomny i słyszał wszystko oraz jęczał z bólu.
Udało mi się uwolnić od Remusa i kopnęłam moją ofiarę w jaja.
- PIEPRZ SIĘ! ŻYJ ZE ŚWIADOMOŚCIĄ, ŻE ZNISZCZYŁEŚ NASZĄ PRZYJAŹŃ! DO NICH NIE MAM NIC, BO TEGO NIE POWIEDZIELI! A TY CIERP!! I MYŚL O TYM, CZY ZAWSZE ZACHOWYWAŁEŚ SIĘ WOBEC MNIE FAIR!!
Szybkim krokiem wyszłam z Pokoju Wspólnego. A skierowałam się do miejca spotkania.
I oczywiście zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia.
Dotarłam na 7 piętro. Will już na mnie czekał, a gdy zobaczył łzy w moich oczach zaraz podniósł się i przytulił mocno. Ciekawe, czy ktoś teraz obserwuje mnie na Mapie Huncwotów. Zaczęłam płakać jeszcze bardziej. Wprowadził mnie do Pokoju Życzeń. Wyglądał on tym razem jak salon. Panował półmrok, jedynym źródłem światła był ogień palący się w kominku. Naprzeciwko niego stała bordowa, duża kanapa, a obok był stolik z dwoma kubkami gorącej herbaty oraz tależem ciastek i paczką chusteczek higienicznych. Zaraz pod nim leżał metalowy kosz na śmieci.
Usiedliśmy na kanapie. Przytulał mnie i uspokajał a ja smarkałam i ocierałam łzy. Moje oczy były nieźle zaczerwienione i zapuchnięte.
Zaczęłam mu opowiadać co się stało. Przy czym znowu się rozpłakałam.
Tak... jestem słaba.
Gdy skończyłam stwierdził, że James to świnia. Nie, żebym zaprzeczała, ale było mi trochę dziwnie. Mimo że mnie zranił, wciąż uznawałam go za swojego przyjaciela.
Bez Mei zmienia mi się mentalność.
Albo przy Willu.
A on mnie przytulił jeszcze raz, mocno. Wyglądało to tak, że on siedział na kanapie oparty o nią, a ja obciążałam jego kolana. Zdarzało nam się często tak siedzieć. Nic nas nie krępowało.
Czasami nawet się przy nim przebierałam, więc widział mnie już w samej bieliźnie. Często kradłam mu jakieś ubrania. W pokoju był sam, więc najczęściej wyglądało to tak:
Idę sobie w szlafroku pod którym mam tylko bieliznę do jego pokoju, otwieram szafę i wyjmuję to co mnie interesuje. Najczęściej jakąś przydużą koszulę na guziki. On zawsze protestował, narzekał, ale tak czy siak pozwalał mi to jumnąć. A potem mu nie oddawałam.
Zdarzało się to dosyć często.
Jakby była tu Mei, to zaraz by skomentowała.
Dupa.
Nie ma jej.
Nie mam się z kim kłócić.
Kurczę.
To źle.
A pff, walić to. Teraz muszę naprawić kilka rzeczy.
- Pójdziesz ze mną do skrzydła szpitalnego? Muszę kogoś przeprosić... - powiedziałam powoli i popatrzyłam na niego zapłakanymi oczami. Kiwnął głową.
- Zastanawiam się dlaczego chcesz go przeprosić - szepnął gdy wstawaliśmy z kanapy, tak bym nie usłyszała. Ale jednak.
- Bo jest moim przyjacielem. Zwykle tak nie wybucham. Jestem cicha. I nikt mnie nie zauważa...
- Oprócz mnie. Uwierz mi, ja często cię obserwowałem.
- I vice versa* - chciałabym się w tym momencie uśmiechnąć... ale... mówiłam, że nie umiem.
Szybkim krokiem wyszłam z pokoju życzeń a on podążył za mną. Po drodze rozmawialiśmy, aż dotarliśmy do Skrzydła.
I wtedy zaczęło mnie coś zżerać. Na miękkich nogach weszłam tam. Od razu go zobaczyłam, bo otaczała go grupka ludzi. O dziwo, Lily też tam była.
Chwyciłam Willa za rękę, by dodać sobie odwagi. Pomogło. Już czułam się pewniej.
Pociągnęłam go i podeszłam do łóżka w którym leżał przyjaciel.
- James... - wyszeptałam, a potem zdałam sobie sprawę, że mnie nie słyszy.
- James - powtórzyłam już głośniej, ściskając rękę czarnowłosego. Wszyscy na mnie spojrzeli, przez co straciłam nieco odwagi. Ale kontynuowałam, choć coraz ciszej.
- Chciałabym cię przeprosić... nie powinnam tak wybuchać... powiedziałam rzeczy, które zawsze chciałam zachować dla siebie. Bo to jest to, co sama czułam. I nie chciałam tego krzyczeć... i jeszcze tak cię pobić... wybaczysz mi? - to wyrażenie to powiedziałam już prawie niedosłyszalnie, ale tak czy siak zapanowała cisza.
Blondyn patrzył prosto w moje oczy. Po chwili zaczął mówić
- Zastanawiałem się nad tym, co mi powiedziałaś i strwierdzam, że masz całkowitą rację. To ja jestem winny. I chciałbym, byś już nigdy tak się nie czuła. Może to błahe, ale poprawię się - i takiej litanii nie było końca. Słuchałam tego a coraz bardziej zaczęłam odczuwać... radość? Szczęście? Chyba tak...
Moje usta wykrzywiły się w uśmiechu. Małym, nikłym... ale jednak.
*nie wiem, czy dobrze napisałam.
***
DUM DUM DUM... JUDITH COME BACK...
Arr.. I hate my network. I can't watching Fairy Tail!! It's terrible!
But I watched 6 Mirai Nikki episode yesterday. Yukkii's MOTHER is amazing!!
Koniec mówienia w engliszu.
Oto rozdział.
Jest okropny.
Hejtujcie.
~Jud
sobota, 9 listopada 2013
Rozdział 4
- Co tak patrzycie? - zapytałam uśmiechając się głupio. Syriusz i James wymienili jakieś konspiracyjnie spojrzenia. Lunatyk miał ten znany mi wyraz twarzy mówiący "Nie, no, znowu mnie w coś władują!" a ja...jakimś cudem wskoczyłam na szczyt kanapy i przypatrywałam się wszystkim wymachując nogami. Może dla tego nienawidzę spódniczek, nie można wykonywać zbyt wielu ruchów nogami bo pokażesz za wiele. Niestety jako czarownica z czystokrwistego rodu byłam dość często zmuszana do takiego ubioru. Wiele razy spotykałam się z opieprzaniem mnie za nieodpowiednie zachowanie. Przez tydzień potrafiłam z pięć razy usłyszeć ten sam wykład o zachowaniu się, że nigdy nie znajdę sobie odpowiedniego męża jeżeli się nie zmienię i takie tam. Tak, moja kochana mama i siostry. Czemu jeszcze nie zwiałam z domu uprzednio kradnąc whiskey z domowego barku? Świetne podejście do życia w wieku szesnastu lat to podstawa! Oczywiście muszę przyznać, po tylu przyjęciach, na których bywałam z rodzicami trudno mi było powiedzieć, że nigdy nic nie piłam! Ha! Kiedy wszyscy starsi trochę wypili młodsza elita towarzystwa (no może kilku z nich lubiłam) szalała w najlepsze. Oj, znowu odbiegłam od tematu. Popatrzyłam po całej trójce. Syriusz akurat przekonywał Remusa do pomocy a James zniknął, pewnie poszedł po Pelerynę Niewidkę. Zagwizdałam głośno żeby zwrócić ich uwagę na siebie. No i kolejna czynność, której nawet nie powinnam znać jako...no nie chcę się powtarzać.
- Łapa gadaj o co znowu chodzi. - powiedziałam widząc ich pytające spojrzenia.
- Chcemy przerobić gabinet Filcha na tropikalną dżunglę. - odpowiedział beztrosko.
- Ooo widzę, że zaczynamy w wielkim stylu. - w moich oczach zabłyszczały iskierki ekscytacji.
- A jak inaczej, ale musimy czymś odwrócić jego uwagę. Mój mózg nagle przerzucił się na wysokie obroty, co było wielką rzadkością. Tylko w szczególnych przypadkach tak się starałam, a numer z Huncwotami był jednym z takich przypadków. James akurat wrócił do nas niosąc Mapę Huncwotów i swoją pelerynę. Uśmiechnęłam się diabelsko.
- Jamie! - chłopak stanął z pytającym wyrazem twarzy - Jak uważacie, czy jeleń wesoło hasający po korytarzu da radę wywabić starego Filcha z jego kanciapy? - zaproponowałam.
- Stel, jesteś geniuszem! - zgodził się ochoczo Łapa. James wyglądał na mniej zadowolonego, ale chyba po chwili do niego dotarło, że będzie miał świetną okazję do bezkarnego zdemolowania korytarza. Został jedynie nieprzekonany Luniak. Z nim będzie trudniej, w końcu był "tym rozsądnym".
- Słuchaj mnie teraz Lupin, będziesz pilnował czy Filch nie jest gdzieś w pobliżu kiedy ja i Syriusz będziemy robić swoje. Trzymanie mapy to żadne szkolne wykroczenie więc nasz grzeczny prefekt nie będzie miał wyrzutów sumienia co? - zeskoczyłam z kanapy. Tak, kiedy już z nimi współpracowałam byłam świetnym dowódcą.
~Lucy (dawniej Des)
czwartek, 3 października 2013
Rozdział 3
Już pierwsza część mojego planu by uciec legła w gruzach przez Remusa, który musiał ich obserwować. I to nie tylko on, bo Lily zaoferowała się do pilnowania nas, czyli Stelli i mnie, co spotkało się z jękiem Jamesa. Chłopak miał chyba nadzieję, że Lily chce TYLKO jego mieć na oku*. To co on robił było żałosne. Miłość jest niepotrzebna.
Tak...? Myślałam, że zawsze chciałaś doświadczyć uczucia miłości...
Zamknij się.
Ha ha, chyba mam rację, skoro każesz mi się zamknąć. Boisz się przyznać?
Nie, po prostu mnie irytujesz, a jedyny mój odpoczynek od ciebie to jest wtedy gdy się uczę, albo odpływam, więc... zamknij się.
Chyba śnisz, że mam cię nie dręczyć!
Śnić jeszcze nie śnię... oj siedź cicho!
Właśnie jeszcze ona mnie musi irytować. Nazwałam ją Mei... albo ona sama się tak nazwała. Jest czymś w rodzaju alter ego i gdy mnie dręczy mam walnąć się w ścianę... skoczyć z mostu... wymieniać dalej?
Nie.
Wyjdź...
- Alice, wszystko dobrze? - spytała Lily.
Tak, wszystko dobrze, siedzę skulona na ławie w Wielkiej Sali i trzymam się za głowę, a na twarzy mam wypisany jeden wielki wnerw.
Wszystko dobrze, nadzwyczaj dobrze.
No właśnie, przecież z tobą zawsze jest dobrze. Nie chodzisz wcale do psychiatry, nie... jesteś zdrowa na umyśle.
Jesteś powodem połowy moich wizyt, a wciąż nie wiem jak się ciebie pozbyć.
Beze mnie ty nie istniejesz.
I to mnie martwi...
Opowiadałam psychiatrze o Mei. Próbował mi pomóc nie zwracać na nią uwagi, ale oczywiście to pomóc nie mogło.
Nie jesteś słaba psychicznie - powtarzał mi. - Jesteś tylko zagubionym dzieckiem w wirze życia.
Jak ja jestem zagubiona to on jest watą cukrową.
Szczerze mi ją przypomina, przez jego... hm... tuszę.
Mówiłam ci już byś się zamknęła.
Nawet nie zauważyłam, że już na stołach pojawiło się jedzenie.
Kolejny moment, gdy mam wolne od niej. Chociaż i tak mało jadłam. Coś w stylu anoreksji? Nie. Nie chciałam się najadać, gdyż sierociniec jest biedny i potem człowiek czuje się głodny. Wolałam jeść mało i głodować normalnie, niż potem bardziej.
Spoglądnęłam na Jamesa i Syriusza. Mieli górę jedzenia na talerzach i to chyba była dopiero połowa ich porcji.
Ja zadowoliłam się kawałkiem ciasta dyniowego. Nie powiem, że nie kusiła mnie większa porcja, ale... mówiłam już o tym wcześniej.
Kolejna cecha mojego charakteru - nie lubię się powtarzać. Jak ktoś mnie nie słuchał, no cóż, jego strata. Ja nie mówiłam tego kolejny raz. Potem się ludzie na mnie denerwują, a ja nie wiem dlaczego... no przecież nic nie zrobiłam...
Szybkim krokiem udałam się za resztą do dormitoriów. Oczywiście tak jak myślałam, Huncwoci chcą zrobić małą "imprezę", a raczej "spotkanie" naszej szóstki w pokoju wspólnym. Peter od razu spasował... chciałabym móc tak jak on, powiedzieć nie i nie!
Ale gdy chciałam iść do dormitorium zatrzymał mnie Syriusz i James, którzy siłą mnie tam zaciągnęli.
I tym sposobem siedziałam przy kominku oparta o ścianę z nogami podkulonymi i uważnie ich słuchałam. A przynajmniej próbowałam. James dyskutował z Remusem, a Black z dziewczyną.
Zauważyłaś, że jesteś im niepotrzebna...?
Nie jestem niepotrzebna... to moi przyjaciele...
Ale musisz przyznać, że nikt się tobą nie interesuje... daj mi na chwilę pokierować tym ciałem... byłoby inaczej.
Prosisz mnie o to już któryś raz z kolei... chyba... na ile?
Kilka minutek... dosłownie...
Okey, Mei... ale dasz mi potem tydzień spokoju...
Każda minuta równa się jeden dzień.
Zgoda...
Poczułam uczucie lekkości... nic już nie widziałam.
*a może nawet gdzie indziej? :3
***
Tak, wiem. Krótkie i beznadziejne... pisane na haju podczas oglądania tej <<klik>> całej serii. Można mieć odpierdziel xD.
Pozdrawiam Was i przepraszam za to coś...
Judith-chan vel. ruska menda xD
niedziela, 29 września 2013
Rozdział 2
Wiecie jak to jest mieć dość całego wszechświata? To teraz sobie wyobraźcie mieć tak przez całe wakacje. Dziwne? Może i tak, ale ja byłam ekspertem od dziwności. Bo kto normalny narzekałby na życie w bogatej rodzinie czarodziejów czystej krwi z wielkimi wpływam? Ale ja naprawdę nieznosiłam swojej rodziny. Mieszkanie w wielkim domu mając trzy starsze siostry, do których każdy cię porównuje nie było dla mnie. Jakby mi tego było mało wszystkie byłyśmy takie same, blondynki o zielonych oczach. I co z tego, że co chwilę słyszałam, że jestem ładna? Co mi z tego, że miałam tyle kasy, ile chciałam? Po co mi to wszystko skoro nic mnie nie cieszyło? Nie tego chciałam. Od dziecka próbowali mnie wychować na ułożoną dziewczynę, grzeczną, spokojną, mądrą i tak dalej. Ja chciałam żyć jak każdy inny! Moje siostry miały już czystokrwistych mężów, kolejne świetne, bogate rodzinki, jak na to patrzyłam chciało mi się rzygać. A co było najlepsze w tym wszystkim? To, że podobno pochodziliśmy od samego Gryffindora! Fajnie? No nie wiem. Nie lubiłam się tym chwalić, prawie nikt nie wiedział nic o mojej rodzinie, jedynie Syriusz bo mu się przypadek wygadałam. Poprawiłam się na swoim miejscu i rozejrzałam po przedziale. Alice znowu odleciała, Peter zasnął, James i Syriusz próbowali wpuścić mu pod koszulkę myszy transmutowane ze skarpetek. Spojrzałam z rozbawieniem na Remusa, który wywrócił oczami z miną "Co za dzieciaki...". Wzruszyłam ramionami i wyjrzałam przez okno. Nagle coś zarechotało i wskoczyło mi na głowę. Rogacz i Łapa natychmiast oderwali się od śpiącego Glizdogona i popatrzyli na mnie. Uniosłam oczy próbując zobaczyć co na mnie siedzi. Ręka Blacka śmignęła nade mną i złapała czekoladową żabę.
-Dzięki Stel.-powiedział Łapa pochłaniając żabę.
-Aha, jedynie żaby się mną interesują.-mruknęłam spoglądając za okno.
-Oj nie narzekaj, lepsza żaba niż Smarkeus.-roześmiał się Black.
Zaśmiałam się cicho. Nie lubiłam Severusa, wiecznie miał ze mną jakiś problem. Wymyślili sobie Śmierciożerców od siedmiu boleści i próbowali szpanować. Smark myślał, że tak się wybije albo ktoś go polubi. Zastanawiam się jakim cudem Evans z nim tyle wytrzymała, znałam ją, w końcu miałyśmy razem dormitorium, i zupełnie nie rozumiałam jakim cudem ktoś taki jak ona mógł lubić Snape'a.
-Może i racja.-uśmiechnęłam się do chłopaka.
-Mhmm...-usłyszałam w odpowiedzi.
Oczywiście, bardzo przewidywalne, że Syriusz już zapychał się słodyczami. Wieczne dziecko...Drzwi od przedziału były otwarte, więc wszyscy zauważyliśmy kiedy korytarzem przeszła ruda Gryfonka. James natychmiast poderwał się z miejsca i pobiegł za Lily. Zakochany Rogacz po raz szósty! Kolejny rok jak z serialu. Oj już będzie się działo...Popatrzyłam wymownie na Syriusza, który wywrócił oczami.
-Zakochaniec.-mruknął.
Peter właśnie spadł ze swojego miejsca, ale się nie obudził. Zaśmiałam się a moim śladem poszli wszyscy obecni w przedziale.
-Budzimy go?-zapytałam.
-Niedługo będziemy w Hogsmead.-dodał Remus.
Łapa uśmiechnął i kilka razy dźgnął Glizdogona różdżką.
-Mi się wydaje, że on zapadł w jakąś hibernację...Alice, możesz mu dać kopa?-zapytał Black.
-Czemu ja? To ty chcesz go obudzić.-odpowiedziała czarnowłosa.
-Echhh...zero wsparcia.-westchnął łapiąc jedną ze skarpetek, której jeszcze nie zniknął ogon i znowu transmutował ją w gryzonia.
Wpuścił mysz w nogawkę spodni Petera, który prawie natychmiast się zbudził i zaczął skakać po przedziale jak opętany. Tak, szykuje się kolejny świetny rok szkolny.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No tak, krótko i nie jest najlepiej napisane, mam nadzieję, że później będzie lepiej. Dziękuję za uwagę! :D
piątek, 27 września 2013
Rozdział 1
W końcu znalazłam ten cholerny portal... przez który przechodzenie było naprawdę fascynujące... ciekawie jest w środku... zastanawiam się jak oni robili te przejścia...
JA SIĘ TEGO KIEDYŚ DOWIEM!
It's this time... Alice wpisuje to do notatnika swoich życiowych celów. Już drugi zapisany. Pierwszy został spalony wraz z dniem przybycia listu do mojego "domu".
Ten dzień był bardzo dziwny... nie udało się mi wykraść czegoś do jedzenia ze sklepu, no i moja opiekunka musiała się za mnie tłumaczyć.
W sumie to już nie opiekunka. Dyrektorka całego sierocińca i niezła pijaczka. I jedyna osoba bliska mojemu sercu.
Tak właściwie to ukrywałam się z tym, że jestem sierotą. Nie chciałam niepotrzebnego współczucia ani niepotrzebnych pytań o moich rodziców. Mam nadzieję, że nikt się nigdy nie dowie o tym.
Z reguły byłam samotniczką, ale...
- Alice! - usłyszałam głos blondwłosego chłopaka w okularach, który był tuż za mną i pomachał mi przed twarzą.
No właśnie. ALE. A nawet pięć ALE.
Moje bycie samotniczką zaczyna się w wakacje i kończy... też w wakacje. Bo ta piątka jakoś dziwnie chciała się ze mną zaprzyjaźnić... z moim trudnym charakterem i zmiennym nastrojem bardzo trudno było reszcie wychowanków się ze mną skontaktować. Zawsze wredna, oschła, oziębła. Nic mnie nie obchodziło... zawsze miałam wszystko głęboko gdzieś gdzie światło nie dochodzi...
A teraz Stella coś do mnie nawija, a ja nic nie ogarniam. Trzeba było słuchać, a nie...
- Au! - krzyknęłam, gdy dostałam w głowę z liścia. - Za co?
- Bo mnie nie słuchasz... mówię, że musimy już iść, albo nie pojedziemy!
- Okey, okey... już...
I tym sposobem znalazłyśmy się w jakże pięknym przedziale z czwórką rozgadanych Huncwotów, do których dołączyła Stella.
Usiadłam przy oknie i wyjęłam mój notes śmierci*. Było to coś w stylu pamiętnika, a coś w stylu różnych zapisków. Były tam wiersze, opowiadania, oraz moje własne przemyślenia, przeżycia. Nie wiedziałam jak to nazwać, ale w końcu wymyśliłam i napisałam to własną krwią. Jest bardziej... klimatycznie? Chyba tak.
Czarny zeszyt przytuliłam do piersi, poprawiłam opaskę na jedno oko i podkuliłam kolana na których położyłam głowę. Zamknęłam oczy** i odpłynęłam gdzieś daleko myślami.
Bardzo często tak właśnie robiłam. Szłam gdzieś, zamykałam się we własnym umyśle. Wspominałam wtedy, albo wymyślałam coś nowego.
Pamiętam, kiedyś miałam myśli samobójcze... dwa lata temu. Napisałam wtedy w notesie wiersz zakończony "Moim jedynym marzeniem jest śmierć". Niestety zostawiłam go gdzieś na widoku i April, moja współlokatorka go znalazła. Od razu to zgłosiła.
W sumie nie miałam jej tego za złe. Pewnie gdyby nie ona nie byłoby mnie na tym świecie.
Zawsze myślałam tylko o śmierci. W moim życiu nie było miejsca na radość, szczęście. Nie miałam rodziny, tylko opiekunkę Seil, ale ona ma jeszcze cały sierociniec na głowie... tylko jej zawadzałam, bo ja potrzebowałam miłości... a ona nie miała dla mnie tyle czasu.
Nigdy nie zaznałam uczucia rodzinnego ciepła... nawet nie pamiętam jak się uśmiecha.
To trzeba... jakoś użyć mięśni twarzy i podnieść kąciki ust do góry... problematyczne.
I jakże było wielkie moje zdumienie, gdy ta czwórka, a właściwie piątka wliczając Petera, chciała się zaprzyjaźnić.
Z tą czarnowłosą, niską dziewczyną ze smutnym spojrzeniem.
Moje myśli zeszły na inny tor. Znalazłam się w lesie... widziałam cztery kształty z daleka niewidoczne dobrze. Krzyk... zaczęłam uciekać... potknęłam się o korzeń jednego z wysokich drzew i zobaczyłam nad sobą hipogryfa jedzącego mój sweter.
Miałam również tego typu wizje... połowa w połowie się sprawdzała... ale nigdy nie widziałam końca. Zawsze ostatnią sceną był hipogryf jedzący jedyną pamiątkę po rodzicach. Zrobiony przez mamę beżowy sweter. Jego nawet nie śmiałam nigdzie nosić. Zawsze go zostawiałam w metalowym pudełku, które wcześniej testowałam, czy jest wytrzymałe. Właśnie ono miałam w tym momencie przed oczami. Widziałam siebie, jam wyjmuję ubranie i przytulam się do tego bardzo mocno.
Może i to świadczy o tym, że jestem słaba emocjonalnie, a może nie jestem. Nie ufam nikomu, dlatego nikt też o tym nie wie.
Kolejnym powodem nieodróżniania uczuć jest... ich brak? Życie nauczyło mnie, że lepiej nie ukazywać emocji. Umiem przybierać na twarz maskę, a pod spodem jest mała, zagubiona dziewczynka siedząca w ciemności i płacząca.
Nagle coś mnie zaczęło przyzywać do rzeczywistości... zobaczyłam czarne oczy patrzące prosto w moje. Krzyknęłam z przerażenia, a postać się zaśmiała. Po chwili dopiero dotarło do mnie, że jest to Syriusz, teraz już siedzący na siedzeniu*** i śmiejący się z mojej miny.
- A weź się zamknij - westchnęłam tylko.
- Myśleliśmy, że nam tu umarłaś - powiedział James patrząc wesołym wzrokiem na mnie.
CZY JA JESTEM JAKĄŚ PIEPRZONĄ MAŁPKĄ W ZOO, BY SIĘ ZE MNIE ŚMIAĆ?!
Tak, denerwowałam się bardzo często a wtedy były dwie prawdopodobne rzeczy... pierwsza to klnięcie druga to kopanie i bicie wszystkiego dookoła.
Ale udawało mi się również powstrzymać.
Z trudem co prawda ale jednak.
Gdybym nie jeździła do Hogwartu w tym momencie siedziałabym pewnie u psychiatry, co zresztą robię przez całe moje życie. W sumie to mi pomaga... te wizyty pomogły mi się wyzwolić z takich nałogów jak cięcie się czy palenie papierosów. Niestety jest takie towarzystwo w sierocińcu. A zadają się ze mną, bo mam glany, które jakby nie patrząc są moimi ulubionymi butami. Za jedną rysę potrafię zabić. I siebie, i tą osobę, która jest sprawcą.
- Znowu odleciała - Remus, który siedział obok mnie, pstryknął mi przed okiem palcami. Wzdrygnęłam się.
- Przestańcie... zrobiłam wam coś?
- Jesteś zbyt smutna... trzeba cię rozweselić! - krzyknął uradowany James, że ma jakąś robotę.
Marzenia...
*notes śmierci to nie jest nawiązanie do Death Note, jak to ja musiałam wymyślić jakąś walniętą nazwę, lol.
**a właściwie oko, ale z tym się później wyjaśni
***a masło jest maślane
***
So... witajcie ^^.
Jak widzicie jakieś błędy to mi mówić, poprawię...
I rozdział może wydawać się dziwny i przykrótki, ale to taki szczegół...
Coś jeszcze powiedzieć...?
FUCK THE WORLD, BE WIZARD